Ciepła, sympatyczna opowieść o młodzieńczej miłości, Ach zęby dziś robili takie filmy...
robią :)
The Perks of Being a Wallflower
Moonrise Kingdom
i jeszcze The Notebook...
O Moonrise Kingdom (Kochankowie z Kosmosu) jak najbardziej już widziałem:) cudny podobnie jak Mały romans, tych pozostałych nie znam wiec muszę obejrzeć dzięki za cynk:)
Pomimo że uwielbiam Wesa nie zgodzę się, żeby jego obraz Moonrise Kingdom znaczył to samo, co Mały romans. Kochankowie z Księżyca są cudowni, ale przestylizowani, ich świat jest pudełkowy, teatralny jak dekoracja w sztuce, w której występuje dziewczynka. Pościg dorosłych za dwójką bohaterów jest podobny do wszystkich pościgów w filmach Andersona: absurdalny, perfekcyjnie zaplanowany, hiperrealny.
The notebook to zupełnie inna kategoria. Filmem zachwycają się przede wszystkim Amerykanie (albo raczej trzynastoletnie Amerykanki). Prosta i tkliwa historia o wielkiej miłości. Wyciskacz łez zaplanowany na blockbustera. W Małym Romansie najważniejsza jest opowieść inicjacyjna, bardzo świeża i niesamowita. Stan, w którym znajdują się Lauren i Daniel to faza liminalna. Nigdy nie będą mogli już do tego powrócić. Ale są przecież "wyjątkowo obdarowani i pozostaną dla siebie prawdziwi" (jak mówi na końcu filmu chyba Daniel). Ten film jest o poczuciu nostalgii za tym niemożliwym do powtórzenia czasem-bycia-pomiędzy.
The Perks of Being a Wallflower jeszcze nie widziałam, ale od dawna jest na mojej liście. Bardziej dla Ezry niż żebym miała wielkie oczekiwania.
Dlatego wydaje mi się, że teraz po prostu rzeczywiście nie robią takich filmów. Jeśli już ich bym gdzieś poszukiwała - to w kinie europejskim.
Uwielbiam wracać do tego filmu. Jest cudowny.
http://gabbiemarie.blogspot.com/2014/06/sztuka-dorastania-w-kinie-i.html